Do sytuacji doszło w nocy z wtorku na środę w ubiegłym tygodniu (z 12 na 13 lutego). Około godziny 3:00 Jacquiline Szluter zadzwoniła na numer alarmowy informując, że jej sześciomiesięczna córka ma 40 stopni gorączki. Dyspozytor nie wysłał jednak na miejsce karetki, a jedynie polecił, by matka sama przyjechała z dzieckiem do szpitala. Kobieta tłumaczyła, że jest sama, mieszka w Nowej Wsi pod Wolsztynem od kilku dni i nie ma samochodu, jednak nie zmieniło to decyzji dyspozytora.
Zrozpaczona kobieta zadzwoniła do swojego partnera, który przebywał w tym czasie w Niemczech. Ten zadzwonił bezpośrednio do wolsztyńskiego szpitala, jednak tam także usłyszał, że jego partnerka powinna sama dojechać do szpitala. Mężczyzna zadzwonił więc do dyżurnego Komendy Powiatowej w Wolsztynie i tam poprosił o pomoc.
Na miejsce wysłano policjantów z Przemętu, miejscowości niedaleko Wolsztyna. Po przybyciu jeden z funkcjonariuszy także zadzwonił na numer alarmowy 112. Także i w tym zgłoszeniu według dyspozytora nie było podstaw do wysłania karetki.
Funkcjonariusze nie zastanawiając się długo poprosili policyjnego dyżurnego o zgodę na transport matki z dzieckiem. Po jej uzyskaniu, zawieźli kobietę i małą Mię do szpitala w Wolsztynie. Dziecko spędziło w placówce cztery dni.
Partner kobiety i ojciec dziecka jeszcze w nocy wyruszył do domu. W środę pojawił się na komisariacie, gdzie osobiście podziękował policjantom za pomoc.
Tymczasem Prokuratura Rejonowa w Wolsztynie wszczęła śledztwo w sprawie narażenia na niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Badane jest, czy dyspozytor słusznie odmówił wysłania na miejsce karetki.
Kierownik dyspozytorni medycznej w Poznaniu, Jakub Bonawentura Wakuluk uważa, że decyzja była słuszna, ponieważ nie było stanu bezpośredniego zagrożenia. Podkreśla, że dziecko było przytomne i wydolne krążeniowo i oddechowo, o czym świadczył m.in. słyszalny w tle rozmowy telefonicznej płacz dziewczynki.