Uczyli polskiego w czasie wojny. Poznań o nich pamięta

W czasie II Wojny Światowej z narażeniem życia uczyli dzieci w języku polskim. Dziś, choć zostało ich już niewielu, nadal są dla młodzieży przykładem patriotyzmu i poświęcenia dla ojczyzny. W 77. rocznicę powstania Tajnej Organizacji Nauczycielskiej, z emerytowanymi nauczycielami z tajnych kompletów spotkał się zastępca prezydenta Mariusz Wiśniewski.

Na uroczystości w Urzędzie Miasta pojawiło się już tylko sześcioro nauczycieli Tajnej Organizacji Nauczycielskiej. – Podziwiam odwagę, oddanie, patriotyzm, którym wykazywaliście się w tak ekstremalnych czasach. Podobnie, jak wy uważam, że człowiek pozbawiony patriotyzmu jest człowiekiem samotnym. Nie ma przywiązania do korzeni, tradycji, języka. Nie ma dla kogo się poświęcać, ale i nie ma moralnego wsparcia, gdy go potrzebuje.

Patriotyzm, jak podkreślali nauczyciele, był w tamtych czasach naturalnym odruchem, zarówno u dorosłych, jak i dzieci, które w tajnych kompletach uczyły się bardzo chętnie. Mimo że groziło to śmiercią. – Wtedy było inaczej, bo my po prostu wiedzieliśmy, że to nasza ziemia i nie możemy jej oddać Niemcom, ot tak sobie – tłumaczy Zofia Janiak, która w czasie wojny uczyła w języku ojczystym czytać, pisać i liczyć polskie dzieci. – Dzisiaj patriotyzmu trzeba dzieci uczyć, ale nie namawiałabym ich do tego na siłę. Raczej organizowałabym dla nich rajdy, kluby przyjaciół polskości, pokazywała miejsca, w które są tak piękne, że można się w nich zakochać. Wtedy one same poczują te miłość do ojczyzny.

Tajna Organizacja Nauczycielska powstała w październiku 1939 roku. Od pierwszych dni okupacji hitlerowskiej organizowała tajne nauczanie dla polskich dzieci i pomoc dla nauczycieli, którzy się tego podejmowali. Coroczna uroczystość to dla członków organizacji okazja do spotkania w zmniejszającym się z roku na rok gronie i wspominania tamtych trudnych czasów.

– Miałam wtedy 20 lat i wierzyłam, że wojna się kiedyś skończy i wszystko będzie dobrze. To była silna wiara, bo uczyłam dzieci u mnie w domu, a za ścianą mieszkał niemiecki oficer, który stracił syna na froncie wschodnim i nie mógł ścierpieć, że te “wredne Polaczki bezkarnie chodzą po ulicach”. Ja się wtedy nie bałam o swoje życie, tylko o to, czy dam radę nie wydać dzieci, jak mnie będą torturowali

wspomina Władysława Szymańska.

 – Pamiętam, że jak spotkaliśmy się po raz pierwszy, to było nas 113. Dzisiaj jest nas sześcioro.

– My, starzy ludzie, mamy przed sobą już tylko wyłącznie cztery ściany – dodaje Regina Chrzanowska. – Dlatego dla nas wyjście do ludzi jest taki ważne. Możemy się spotkać, pogadać o tamtych czasach.

– Ja zaproszenie na to spotkanie będę trzymał na biurku przez cały rok – zapewnia z kolei Antoni Wójcicki. – Cieszymy się, że magistrat wciąż o nas pamięta i nas docenia.