By jazz wrócił do Poznania

Jako czternastolatek dostał w prezencie swój pierwszy jazzowy album. Znalazł na nim brzmienie, które zawładnęło nim na wiele lat. Ale jazz to dla niego nie tylko dźwięki. To także wybór własnej drogi, sposób na życie i rytm, w jakim funkcjonuje na co dzień. Ostatnio o nim i o jego zespole robi się coraz głośniej. – Bo Poznań to jazz – mówi nam Piotr Scholz.

Urodził się w rodzinie o muzycznych tradycjach. Dziadek pracował jako klarnecista w filharmonii, a babcia całe życie spędziła w operze. Mama również ma wykształcenie muzyczne. Można więc powiedzieć, że Piotr Scholz muzykę ma we krwi. Ale nie od początku był to jazz. Mówią, że do tego rodzaju twórczości trzeba dojrzeć. Tak też wyglądało to w tym przypadku, choć niewątpliwie było to przyśpieszone dorastanie.

W wieku 7 lat rozpoczął naukę gry na gitarze w jednej z poznańskich szkół muzycznych. Początkowo uczył się grać muzykę klasyczną. Pierwsze kroki nie należały do najłatwiejszych i najprzyjemniejszych. – Wiadomo, że w tak młodym wieku bardziej chce się grać w piłkę i bawić z kolegami niż siedzieć w domu i ćwiczyć. Ja musiałem spędzać swój wolny czas z gitarą. Czasem było to okupione płaczem, ale w końcu przekroczyłem pewną barierę – wspomina Scholz. Bardzo młody jeszcze wówczas gitarzysta w końcu polubił swój instrument. Z zapałem wydawał z niego pierwsze dźwięki. Potrafił robić to całymi dniami. Opanowywał coraz bardziej skomplikowane utwory i konsekwentnie rozwijał swój warsztat. Nutka po nutce stawał się coraz sprawniejszym wykonawcą.

Jego życiowe ścieżki pewnie potoczyłyby się zupełnie inaczej, gdyby w wieku 14 lat nie otrzymał od mamy świątecznego prezentu w postaci płyty z nagraniem koncertu George’a Bensona. Gra czarnoskórego mistrza gitary jazzowej zrobiła na czternastoletnim Scholzu takie wrażenie, że postanowił zgłębić jej tajniki i w oparciu o nie budować własny styl. Tak zaczęła się jego przygoda z jazzem. Wkrótce zamienił gitarę klasyczną na elektryczną i zdał egzamin do średniej szkoły muzycznej o profilu jazzowym. Nie było łatwo, bo na miesiąc przed nim złamał palec. Lekarze unieruchomili mu trzy, więc zostały tylko dwa. Mimo to zdołał odpowiednio się przygotować i zyskać przychylność komisji. Mógł zatem bez przeszkód podjąć naukę.

Szło mu bardzo dobrze. Szybko przyswajał zagadnienia związane z harmonią, rytmiką i improwizacją. Jak przyznaje, w tym okresie potrafił ćwiczyć nawet 10 godzin dziennie. Ciężka praca utorowała mu drogę na Akademię Muzyczną im. J. Paderewskiego w Poznaniu. Jako student tej uczelni obracał się w środowisku ludzi podzielających jego pasje. Poznał tam m.in. Krzesimira Dębskiego, który był jednym z jego nauczycieli. Tam też założył zespół, dziś uważany za jeden z najbardziej obiecujących składów jazzowych młodego pokolenia w Polsce. Mowa tu o Weezdob Collective. Oprócz Scholza jego członkowie to: Kacper Smoliński (harmonijka), Kuba Marciniak (saksofon), Damian Kostka (kontrabas) i Adam Zagórski (perkusja). Ostatnie miesiące to pasmo dość znaczących sukcesów grupy.

Formacja wystąpiła na wielu festiwalach, spotykając się z ciepłym przyjęciem ze strony publiczności. Docenili ją też krytycy. Tu warto wspomnieć o wygranej w prestiżowym konkursie organizowanym w ramach festiwalu Bielska Zadymka Jazzowa. Przewodniczącym jego jury jest Jan „Ptaszyn” Wróblewski. Twórczość Weezdob Collective przyprawiła jego twarz o grymas zaskoczenia. I to nie jeden, a trzy, o czym opowiadał na antenie radiowej Trójki podczas swojej audycji Trzy Kwadranse Jazzu.

– Grupa trzykrotnie przyprawiła mnie o grymas zaskoczenia – mówił „Ptaszyn”. – Pierwszy wywołała sama nazwa zespołu: Weezdob Collective. Nie mam pojęcia, skąd się to wzięło, ale to dobra nazwa, bo jak ktoś raz ją zapamięta, to już chyba nigdy nie zapomni. Drugi grymas wywołał skład zespołu. Sekcja rytmiczna jak bozia przykazała, a we frontalnej linii saksofon i organki. Trzeci grymas nastąpił, gdy chłopaki zaczęli grać. Ale to już właściwie nie grymas, a szeroko roześmiana gęba.

W ramach nagrody za zwycięstwo w Bielskiej Zadymce Jazzowej zespół został zaproszony do Studia Polskiego Radia Katowice. 22 czerwca w ciągu jednego dnia nagrał tam materiał na swoją debiutancką płytę. Niebawem ma ona zostać wydana i dołączona do magazynu „Jazz Forum”. Będzie to jazz taki, jaki grało się kiedyś – żywy, spontaniczny i nieprzewidywalny. – To po prostu rejestracja naszego koncertu, dlatego myślę, że płyta zabrzmi bardzo naturalnie i prawdziwie. Daliśmy z siebie wszystko. Powinno być dobrze – zapowiada Scholz. Co ciekawe, grupa wie już, kiedy zrealizuje kolejne wydawnictwo. Na grudzień ma zarezerwowany termin w studiu nagraniowym w Pradze. To z kolei nagroda za pierwsze miejsce w konkursie czeskiego festiwalu Mladi Ladi Jazz.

Weezdob Collective to nie jedyny projekt Piotra Scholza. Solowo działa w Piotr Scholz Collective, a także kilku innych składach. Jeden z nich jest szczególnie interesujący. Chodzi o powołany do życia przez Patryka Piłasiewicza Grit Ensemble. W kwietniu ukazał się jego album „Komeda Deconstructed”, będący próbą zmierzenia się z twórczością Krzysztofa Komedy, zwłaszcza tą mniej znaną. Dla Scholza Komeda to postać wyjątkowa i zarazem wielka inspiracja. Stąd tez zaproszenie do Grit Ensemble potraktował jako swego rodzaju wyróżnienie.

– Patryk Piłasiewicz to wykładowca Akademii Muzycznej w Poznaniu i człowiek renesansu. Pokazał mi, że jazz to też literatura, fotografia i film, dlatego bardzo go cenię i jestem mu wdzięczny. Chciałem z nim współpracować, tym bardziej że stara się promować dorobek Komedy, który dla mnie jest bardzo ważnym artystą – mówi Scholz. I dodaje – Słuchając Komedy, czuję coś podobnego, co czuję, słuchając Chopina. Z jednej strony da się dostrzec w tej muzyce słodycz, ale z drugiej strony podskórnie jest ona groteskowa, jest w niej ból, czasem nawet horror. Ma to też związek z filmami, w jakich muzyka Komedy była wykorzystywana. Uważam, że w Poznaniu za mało jest Komedy – podkreśla. Mówię tu też o Akademii Muzycznej, ale bardziej mam na myśli to, że brakuje jego muzeum, brakuje jakiegoś poświęconego mu miejsca. Miasto powinno bardziej pamiętać o jednym z najwybitniejszych kompozytorów w historii polskiego jazzu.

Piotr Scholz czuje się przywiązany do Poznania. Ma świadomość tego, że kiedyś był to jeden z najsilniejszych ośrodków jazzowych w Polsce. Zależy mu, by znów tak było. Jego zdaniem wszystko idzie w dobrym kierunku. – Widzę, jak rośnie tu nowe środowisko jazzowe – opowiada Scholz. – Brakuje jednak filharmonii jazzowej, która nie tylko dałaby pracę muzykom jazzowym, ale też sprowadziłaby do miasta słuchaczy. Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości się to zmieni. Mamy przecież wspaniałe tradycje.

Co dalej? Piotr Scholz to świeżo upieczony absolwent Akademii Muzycznej im. Jana Paderewskiego w Poznaniu i laureat Stypendium Miasta Poznania. Wciąż poszukuje nowych ścieżek rozwoju i ani myśli o poprzestaniu na dotychczasowych osiągnięciach. Chce działać na rzecz rozwoju poznańskiego jazzu i popularyzacji gatunku w ogóle. Gra, komponuje, udziela się na wielu polach. I na pewno nie powiedział jeszcze ostatniego słowa…