Z żalem zawiadamiamy o śmierci… humanistyki

Pogrzeb humanistyki (jak najbardziej humanistyczny) odbył się na placu Adama Mickiewicza w środowe południe. Choć był to gest wyłącznie symboliczny, to jednak humaniści alarmują: zasady finansowania polskiej nauki nie sprzyjają działaniom rozwojowym, a jedynie “produkcji” magistrów i walce o granty.

O humanistach mówiło się ostatnio w Polsce tylko w dwóch kontekstach: albo stawali się oni obiektem żartów o bezrobociu, albo poważnych rozmów o tym, że jest ich… za dużo. Mało kto pamięta, że nauki humanistyczne to bardzo szerokie pojęcie, dotykające wielu dziedzin życia, także tych technicznych i ścisłych. W odróżnieniu jednak od biologii, chemii czy informatyki, nauki humanistyczne nie dają się łatwo skonkretyzować czy też umieścić w odpowiednich szufladkach.

Jest to siła w przypadku stosowania wiedzy z dziedziny nauk humanistycznych, jednak słabość w kontekście badań naukowych. Wszystko przez… pieniądze. Nauki humanistyczne często nie przekładają się bowiem bezpośrednio na nowe wynalazki czy odkrycia, są “zaledwie” ich podstawą. Przez to jednak nie dają się jasno przełożyć na punkty i kategorie, tak bardzo potrzebne przy ubieganiu się o granty.

– Kiedy spojrzeć na to, jak funkcjonują sposoby finansowania badań i dydaktyki oraz wszystkie nowe metody, które służą zdobywaniu grantów, to można powiedzieć, że przyczyniają się one do rozkładania kawałek po kawałku tego, czym powinien być świat akademicki. Nie służy to ani poważnemu prowadzeniu badań, ani wysokiemu poziomowi nauczania – twierdzi Leszek Kwiatkowki, pracownik Katedry Studiów Azjatyckich na UAM. Kwiatkowski był jednym z kilku przedstawicieli świata nauki, którzy w środowe południe zorganizowali Pogrzeb Humanistyki, happening mający zwrócić uwagę na powolną agonię nauk humanistycznych.

Podobne pogrzeby odbyły się w ośrodkach akademickich w całej Polsce, natomiast w Warszawie zorganizowano Czarna Procesja, która przeszła z Uniwersytetu Warszawskiego pod Kancelarię Prezesa Rady Ministrów. W Poznaniu uczestnicy ograniczyli się do odczytania różnych utworów literackich o tematyce pogrzebowej, a także zatknięcia czarnych flag u stóp pomnika Adama Mickiewicza.

Co ciekawe, jest to pierwsze tego typu wystąpienie ludzi nauki od 1981 roku. Już samo to pokazuje, w jak dramatycznej sytuacji znajdują się naukowcy.
– Są dwie strefy kłopotliwe dla szkolnictwa wyższego, a przede wszystkim dla humanistyki – uważa Thomas Anessi, pochodzący z USA polonista i jednocześnie przewodniczący związku zawodowego nauczycieli akademickich. – Pierwsza to problem oczywisty, jak będziemy mieli mniej studentów, to będzie problem z finansowaniem. Mamy więc straszny wybór: albo przyjmować słabszych studentów i obniżyć poziom, albo cierpieć finansowo i zwalniać pracowników, co byłoby stratą kapitału. Drugi problem to parametryzacja. Humaniści, żeby wytwarzać wielki dorobek naukowy, często wydają prace w czasopismach zagranicznych, np. w Szwecji, które wcale nie są punktowane. Dochodzi do sytuacji, gdy jakiś naukowiec staje się znany, dostaje nagrodę od króla (Szwecji – przyp. red.), ale jego prace naukowe nie są nawet punktowane.

W praktyce oznacza to, że praca naukowa nie podlega ocenie, nie przekłada się na granty, przez co naukowcy nie mają pieniędzy nie tylko na swoje badania, ale przede wszystkim na… życie. Anessi podkreśla przy tym, że władze uniwersyteckie robią co mogą, ale problem leży w systemie, który zmienić może tylko rząd.

Może być jednak jeszcze gorzej.
– W USA sytuacja wygląda źle, jeszcze gorzej niż w Polsce – podkreśla Anessi, pochodzący właśnie ze stanów. – Statystycznie ponad 60 proc. zajęć na uczelniach jest prowadzonych przez osoby na umowach śmieciowych. Pracują oni na semestr, bardzo często dostają wynagrodzenie od jednego prowadzonego przedmiotu, to są zarobki głodowe. Może być więc gorzej niż w Polsce, a my idziemy w tym kierunku anglosaskim, bo ten wzór przejmuje Warszawa.