Pumpernikiel od Pepki, czyli Patryk Borowiak i jego Wilda

Pomysł wywołał zamieszanie w całym mieście, a powstające dzieło zaczęto szumnie nazywać “Wildecką encyklopedią”. O swojej miłości do Wildy, pani Żelazkowej i tym, dlaczego to nie będzie encyklopedia opowiada dr Patryk Borowiak, pracownik Wydziału Filologii Polskiej i Klasycznej UAM w Poznaniu.

Zamieszanie zaczęło się niedawno, ale tak naprawdę praca nad czymś w rodzaju słownika czy też – jak woli nazywać tę pracę Patryk Borowiak – kompendium Wildy trwa od dłuższego czasu. Uważni czytelnicy portalu Codziennypoznan.pl mogli jej fragmenty przeczytać w portalu – to historie nazw wildeckich ulic. Bo nazwy to co, co Patryka Borowiaka interesuje najbardziej. W końcu z zawodu jest filologiem, w dodatku językoznawcą, więc język jako taki ma dla niego szczególne znaczenie. W dodatku jest
doktorem nauk humanistycznych na filologii słowiańskiej, ma więc rzadką wśród badaczy tematów historycznych możliwość odkrycia pochodzenia przeróżnych nazw.

Historia jego wyjątkowej więzi z Wildą zaczęła się jeszcze w dzieciństwie, bo tak się składa, że i jedni, i drudzy dziadkowie pochodzili właśnie z tej dzielnicy.
– Pamiętam z dzieciństwa fascynujące historie, które opowiadali i to od tego się zaczęło – wyjaśnia doktor Borowiak. – A później, już w czasie studiów, kupiłem w Bułgarii “Płowdiwską Encyklopedię”, książkę zawierającą opisy hasłowe całej  historii Płowdiwu, zabytków, najważniejszych miejsc, atrakcji i ludzi. Wtedy pomyślałem, że nie ma takiej książki o Wildzie. I może warto by ją napisać?

Tak naprawdę to na taką książkę zasługuje cały Poznań, jednak gdy Patryk Borowiak zabrał się do pracy, stwierdził, że to dla jednego człowiek stanowczo za dużo. Poprzestał więc na Wildzie, bo i tu jest co robić. No i o czym pisać…
– Co mnie urzekło? Ludzie, którzy tworzyli tę dzielnicę, wielu z nich jest już zapomnianych, a przecież powstała także dzięki nim – wyjaśnia. – Mało kto wie, że mieszkało tu, mieszka zresztą też i dziś, wielu poetów. Może warto byłoby pomyśleć o jakichś tablicach pamiątkowych?

Kompendium ma być – a właściwie już jest – hasłowe, żeby była łatwo dostępna wiedza z różnych dziedzin. Jak dotąd liczy ponad 400 haseł i jest to już pokaźna księga, którą można opublikować.
– Jest Wilda w liczbach, język wildecki: co to jest Madalina, Kosina, Grolman z sankami na Grolmana, nazwy nieoficjalne i wiele, wiele innych – wylicza Patryk Borowiak. – Najbardziej utkwiły mi w głowie właśnie nazwy, bo nimi się zajmuję od dawna. Na przykład pani Żelazkowa, do której się chodziło na zakupy, piekarz Pepka, który słynął z pumpernikla. Dzisiaj już ich nie ma i mało kto o nich pamięta. Chcę to wszystko ocalić od zapomnienia.

Będzie też o przedsiębiorcach, którzy działają na Wildzie od kilkudziesięciu lat: wytwórni kartonów, zegarmistrzu i introligatorze. I to nadal w tym samym miejscu! Będzie też zupełnie świeża historia, a właściwie miejska legenda, która narodziła się dwa lata temu: że na Wildzie grasuje seryjny morderca, atakuje kobiety, zabił już jedną na Sikorskiego i drugą przy torach…

Książka jeszcze nie wyszła, ale już jest bardzo dobrze znana, zwłaszcza wśród mieszkańców dzielnicy – bo doktor Borowiak podzielił się informacją o tym, że pisze coś takiego, na swoim profilu na Facebooku. A że sam jest członkiem kilku profili poświęconych Wildzie, to na portalu się dosłownie zagotowało. Kto nie wie, jakimi patriotami lokalnymi są mieszkańcy Wildy – dużo traci!

– Ogłosiłem na facebooku, żeby mieszkańcy mi pomogli, bo miałem nadzieję na nowe fakty, nowe dane dotyczące dzielnicy – opowiada dr Borowiak. – Skala odpowiedzi okazała się ogromna! Mnóstwo napłynęło historii od starszych ludzi, jeszcze z czasów wojny. Więc czekam do końca stycznia, a potem zamierzam to wszystko uzupełnić i opracować. No i już wyszło mi, że publikacje będą dwie: jedna to kompendium, a druga – wspomnienia, to dopiero za jakiś czas. Bo mnóstwo tego ludzie przysyłają i wiele jest
opowieści bardzo osobistych.  

A dodatkowe informacje napływają cały czas: na przykład dyrekcja wildeckiego gimnazjum mieszczącego się przy ulicy św. Jerzego powiadomiła, że podczas porządków znaleźli w piwnicy starą, niemiecką kronikę. Czy to może być przydatne do książki? Prawdziwe skarby można też odkryć dzięki poznańskim parafiom – dowodem na to jest chociażby wspaniała wystawa poświęcona przedwojennej Wildzie, która powstała we współpracy parafii Zmartwychwstania Pańskiego i dr Magdaleny Mrugalskiej-Banaszak z Muzeum
Historii Miasta Poznania, a którą można było oglądać w kościele Zmartwychwstańców dwa lata temu. Wystawa prezentowała około 80 fotografii ukazujących dawną Wildę i był to częściowo materiał przygotowywany przez autorkę do albumu “Przedwojenna Wilda. Najpiękniejsze fotografie”, który w 2011 roku ukazał się nakładem warszawskiego Wydawnictwa RM.

– Ludzie mają w domach różne skarby – zapewnia doktor Borowiak, który prowadzi cały czas własne poszukiwania. – Na przykład jeden z budowniczych cytadeli mieszkał na Wildzie, a w jego dawnym mieszkaniu nadal stoi jego popiersie. W jednym z ogrodów przy ul. Langiewicza stoi figura świętej Teresy czy inne posągi, o których będzie mowa w książce. Była też słynna Rozlewnia Wód Mineralnych i Piwa przy Dolnej Wildzie – to cała kolejna historia…

Na Wildzie była też doskonała mleczarnia i fabryka czekolady, a cała dzielnica słynęła z ogrodów, po których dziś zostały tylko nazwy ulic. No i jak w każdej prawdziwie starej dzielnicy są też i duchy – w końcu to właśnie na Wildzie znajdowało się poznańskiej miejsce straceń – przypomina o tym krzyż przy Łęgach Dębińskich i nazwa ulicy – Krzyżowa. Ale doktor Borowiak nie chce specjalnie zajmować się tymi duchami.
– Oczywiście, są tu i duchy, ale prawdziwym duchem Wildy są ludzie – wyjaśnia. – Chcę pokazać fajną Wildę, chcę odejść od negatywnego stereotypu, pokazać jej jasną stronę. Bo teraz Wilda kojarzy się nie najlepiej: dzielnica robotnicza, szara, zaniedbana. No i mieszka tu szatan… A czy naprawdę tu mieszka? Oczywiście! Przecież to Wilda…