Jak wodniacy żegnali lato

Były opowieści i wspomnienia, jak to drzewiej Warta wyglądała, ognisko z szantami, no i parady jednostek pływających na rzece, w dodatku aż dwie: jedna w dzień, druga, pięknie oświetlonymi jednostkami, po zmroku. Było co oglądać!

Jako że kalendarzowe lato się skończyło, poznańscy wodniacy, którzy od początku tego sezonu mają własny port, postanowili hucznie pożegnać lato – ale nie sezon. Port będzie jeszcze działał przez miesiąc, jednak koniec tej najprzyjaźniejszej dla wodniaków pory roku trzeba było przecież uczcić…

Pożegnanie rozpoczęła parada jednostek pływających po Warcie z wyjątkowym gościem – był nim kapitan Jerzy Kujawa, ostatni kapitan, który jeszcze pamięta wielkie barki i holowniki pływające Wartą – bo też sam takie prowadził. Na spotkanie w porcie przyszedł z fotografiami swojego statku, “Kazimierza Wielkiego”, i pokazując je opowiadał, jak to kiedyś na rzece życie nie zamierało nawet w nocy, w porcie panował gorączkowy ruch, a zdarzało się, że kolejka barek czekających na wyładunek kończyła się aż na Szelągu…

A przecież Stary Port nie był jedynym portem Poznania – jeszcze większy ruch panował w porcie na Starołęce.
– O, to był prawdziwy port! Miał dwa baseny, wyposażenie jak się patrzy – wspominał kapitan Kujawa.

Cóż, dziś po porcie pozostały dwa baseny, nabrzeże i ambitne plany budowy osiedla wraz z mariną. Niestety, chociaż o budowie mówi się od lat i jest ona elementem planu przywracającego rzekę miastu – to jak na razie na mówieniu się kończy. A wielu wodniaków uważa, że to właśnie na Starołęce jest najlepsze miejsce na port jachtowy.
– Jest miejsce, bo są tam dwa baseny, są sklepy niedaleko, można także postawić stację benzynową, na co tutaj, w Starym Porcie, nie ma zgody – wyliczają. – I jest dobre połączenie komunikacyjne do miasta.

Stary Port nie byłby zresztą takim złym miejscem, gdyby nie zasypano starego koryta rzeki i zmieniono jej biegu.
– Gdy rzeka meandrowała, to się pogłębiała, bo to, co ze sobą niosła, zostawało na zakrętach – tłumaczy Andrzej Potocki, jeden z wodniaków. – A teraz, jak płynie prosto, to się wypłyca. Tamto koryto było lepsze… I jeszcze jedno: teraz, jak się płynie z prądem, to mamy wiadukt kolejowy tuż za zakrętem. Gorzej chyba nie można, zwłaszcza że tam jest i tak ciasno, bo jeden z filarów jest niepotrzebny…

Temat filaru od razu przyciąga uwagę pozostałych wodniaków i wszyscy są zgodni: tak, filar mocno utrudnia żeglugę i szkoda, że go nie wyburzono, gdy budowano nowy wiadukt. Niczego nie podtrzymuje, nie jest potrzebny, tylko zawadza w żegludze. Ale nie wyburzono go, bo nie było na to pieniędzy, a zresztą kto się liczy z wodniakami i z tym, że im filar może przeszkadzać…?

Ale czas kończyć dyskusje, będzie można je kontynuować później, przy ognisku. Teraz czas na wypłynięcie z pierwszą paradą na Wartę, jeszcze za dnia. Bo druga popłynie po zmroku, a wszystkie jednostki będą pięknie oświetlone, by poznaniacy mieli co podziwiać…

Wszystkie jednostki wypływają w ustalonym porządku, a ich różnorodność przyprawia o zawrót głowy, bo jest tu dosłownie wszystko: od sportowego kajaka poprzez bardziej typowe łódki, jachty i motorówki aż po typowo wypoczynkowy katamaran o wdzięcznej nazwie “Pociecha”. Wypoczynkowy, ponieważ płynie w dostojnym tempie, a jego pasażerowie siedzą na pokładzie w wygodnych leżaczkach i delektują się pizzą, a gdy za ostro świeci słońce – stawiają wielki, plażowy parasol.

Jak zwykle miasto do strony wody wygląda pięknie i o wiele ładniej niż z lądu, zwłaszcza że tym razem na brzegach jest także sporo widzów podziwiających niezwykłą kawalkadę i wesoło do niej machających.

Pierwsza parada ostrożnie zawraca na wysokości mostu Przemysła i płynie z powrotem do portu. Stąd, po zmroku, łodzie ponownie wyruszą na wodę, tym razem pięknie oświetlone. A po paradzie zgodnie z tradycją wodniacy usiedli przy ognisku, a szanty i wodniackie opowieści ciągnęły się długo, długo w noc…