Lodowe krainy: Avatsmark i miśki dwa

Oto kolejna relacja z Arktyki: tym razem uczestnicy wyprawy do Lodowych krain spotkali się oko w oko z… białym niedźwiedziem! Tradycyjnie opowiada kapitan Maciej Sodkiewicz.

– Misie, tam za górką są miiiisieee…!!
Patrycja wbiegła do budynku stacji  z takim impetem, że nie musiała nawet krzyczeć, żeby postawić wszystkich na nogi. Co dopiero, gdy dotarła do nas treść komunikatu, który Pati usiłowała nam przekazać! Niedźwiedzie! Polarne! Naprawdę nie wiadomo, co najpierw chwycić – broń czy aparat…

Wybiegliśmy wszyscy na górkę meteorologiczną nad stacją, skąd najlepiej było widać miśki, które właśnie urządzały sobie na lodzie kolacje z upolowanej przed chwilą na foki.
Niestety, były zbyt daleko, żeby dało się im zrobić jakiekolwiek zdjęcia. Staliśmy wszyscy, obserwując je przez lornetki. Bardzo rzadko się zdarza, by niedźwiedzie pojawiły się w Kaffiøyra latem. Ale w tym roku jest wyjątkowo dużo lodu, misie nawet tutaj najedzą do syta.

Mieliśmy wielką ochotę przyjrzeć się miśkom jakoś bardziej z bliska, ale podchodzenie do nich pieszo nie byłoby mądre i mogłoby się źle skończyć. Co innego podpłynąć w pobliże solidnym, stalowym jachtem – to już brzmiało rozsądniej.

Dlatego wczesnym popołudniem podnieśliśmy kotwicę i ruszyliśmy w poszukiwaniu misia. Wiatr zmienił kierunek i zepchnął cały lód w północną część zatoki. W miejscu gdzie w niedzielę ucztowały niedźwiedzie, nie było ani odrobiny lodu. Tylko czysta plaża i kamienie. Może misie przemieściły się razem z lodem? Podpłynęliśmy bliżej lodowca. Jego majestatyczne czoło mieniło się wszystkimi tonami bieli i błękitu. Co kilka minut słychać było huk pękającego lodu. Avatsmark przypominał nam, że nie należy przysuwać się do niego zbyt blisko – w końcu cały ten wczorajszy lód odkruszył się właśnie z niego.

Szliśmy powoli na silniku tuż przy granicy pola lodowego. W pewnym momencie spomiędzy okruchów lodu wynurzyło się olbrzymie, białe, futrzaste cielsko! Misiek zobaczył nas, przerwał nurkowanie i przez dłuższą chwilę lustrował nas wzrokiem. Był dość daleko, ale nawet z takiej odległości budził respekt. Niebieski kadłub Barlovento najwyraźniej nie wydał mu się apetyczny, bo na do widzenia obrzucił nas lekceważącym spojrzeniem – i dal nura w przerębel.

Trochę dalej dostrzegliśmy drugiego, nieco mniejszego niedźwiedzia – najprawdopodobniej samicę. Powoli wędrowała wzdłuż plaży, piękna i majestatyczna tak, że nie sposób tego opisać! Chcieliśmy podpłynąć bliżej, ale między jachtem a brzegiem było sto metrów pływającego lodu. Mogliśmy tylko podawać sobie z rąk do rąk lornetki…