Perełka z gumy, o której niewielu pamięta…

Burzliwa historia, wzloty i upadki, sukcesy i niepewna przyszłość – a to wszystko w Poznaniu. Nie chodzi jednak o żadną osobistość, lecz o… fabrykę, której historię tworzyły tysiące ludzi. Co ciekawe jednak, niewielu poznaniaków o fabryce Stomil pamięta.

Takiej historii nie powstydziłyby się najbardziej znane firmy na świecie, takie chociażby jak Ford. Ta historia jednak jest ściśle związana z Poznaniem. Przypomnieć o niej postanowił Andrzej Zarzycki, autor monografii “Stomil Poznań SA. tradycja i współczesność 1928-2013”. Brzmi nudno, sztampowo i nieciekawie? Dla społeczeństwa wychowanego w kulturze obrazkowej – być może. Wystarczy jednak chociaż trochę znać historię firmy Stomil, żeby wiedzieć, że sztampowo nie będzie.

Stomil Poznań “narodził się” w 1928 roku – sęk w tym, że na te narodziny pieniędzy. Dlatego więc Cyryl Ratajski, legendarny prezydent Poznania (to właśnie ten, którego pomnik stoi na placu Andersa) wpadł na pomysł, aby finanse wyłożyła poznańska spółka komunalna. A że Ratajski wcześniej był ministrem, to do zdobytej w ten sposób kwoty swoją pożyczkę dołożyli amerykanie.

W ten sposób miasto założyło fabrykę, która szybko zaczęła produkować wysokiej klasy opony do samochodów i rowerów. Tak wysokiej, że już w 1937 roku swoje wyroby zaczęła eksportować m.in. do USA, Holandii i Indii. Co więcej, poznańska fabryka działała tak prężnie, że swoją filię otworzyła na Śląsku – w ten sposób powstała fabryka w Dębicy, istniejąca do dziś.

Potem jednak przyszła wojna… Stomil w tamtym momencie zatrudniał 1200 osób, ale wszyscy musieli zostać ewakuowani. Hitlerowcy postanowili wykorzystać zakład do swoich celów – urządzono tam obóz pracy przymusowej, w którym pracowali Polacy, Romowie, Anglicy, a także… Hiszpanie. Skąd w Poznaniu wzięli się obywatele kraju z półwyspu Iberyjskiego? To – niestety – proste: byli to przeciwnicy faszystowskiego rządu generała Franciso Franco, który wówczas rządził w Hiszpanii. Jednocześnie wielu pracowników fabryki działało w konspiracji i zginęło w Forcie VII, pierwszym hitlerowskim obozie koncentracyjnym na ziemiach polskich, mieszczącym się właśnie Poznaniu.

Po wojnie zakład się odbudował, ale został też znacjonalizowany. Na szczęście fabryka się rozwijała, wprowadzała nowe produkty i radziła sobie całkiem dobrze. Niestety los okrutnie doświadczył poznańską fabrykę – w 1972 roku na terenie fabryki wybuchł największy pożar w powojennej historii Poznania. Strażacy walczyli z ogniem przez 7 dni! A to jeszcze nie koniec historii zakładu, w której nie brakuje niezwykle poruszających wydarzeń i fragmentów biograficznych różnych pracowników fabryki

– Pracownicy Stomila zasłużyli się dla tego miasta. Stomil to historia nie tylko firmy, ale też historia miasta – opowiada Zarzycki.

Obecnie fabryka nie jest już tak duża i znana, jak przed wojną – ale nadal dostarcza wysokiej klasy wyrobów, m.in. dla przemysłu wojskowego.
– Bezpośrednio u nas pracuje 220 osób, ale kilka tysięcy kolejnych pracuje w całej Wielkopolsce, w firmach, które wykształciły się ze Stomila lub u naszych kooperantów – podkreśla Sławomir Stelmasiak, prezes zarządu Stomil Poznań. – Siłą rzeczy czytałem już tę książkę w trakcie jej powstawania. Ona jest dobrze napisana w takim sensie, że pokazuje historię zakładu poprzez historię ludzi, bo to ludzie tworzyli ten zakład, żyli tam, pracowali. Ta książka jest tak skonstruowana, więc trochę się ją czyta jak powieść biograficzną, złożoną co prawda z wielu tysięcy pojedynczych biografii, ale to jest siła tej książki.

Jaka będzie przyszłość fabryki na Starołęce? Tego jeszcze nie wiadomo – są plany przeniesienia jej pod Poznań, ale ta decyzja należy do właściciela, którym obecnie jest (pośrednio) skarb państwa. Ten zaś nie spieszy się ze znalezieniem nowej drogi.