Wełną do Obornik

Te najbardziej popularne spływy tą najbardziej popularną wielkopolską rzeką zaczynają się w Rogoźnie lub Rudy i kończą w Jaraczu-Młynie. Warto jednak popłynąć dalej, czyli z Jaracza do Obornik, tam, gdzie Wełna wpada do Warty. Widoki są równie piękne, a emocji znacznie więcej…

Cała Wełna uchodzi według autorów przewodników turystycznych za łatwy szlak kajakowy. I pewnie czasami taki jest, jednak w tym roku wszystko można o Wełnie powiedzieć tylko nie to…

Złożyło się na to kilka czynników. Długa, mroźna zima, deszczowa wiosna i chłodne lato sprawiły, że poziom wody w rzece jest znacznie wyższy niż zazwyczaj latem, prąd bardziej rwący, a w wodzie jest pełno powalonych drzew, konarów urwanych przez burze i innych takich niespodzianek. Jeśli doda się do tego fakt, że z każdym kilometrem Wełna staje się coraz bardziej kręta, wody w niej przybywa, a więc i nurt  jest coraz silniejszy – to mamy akurat pełen obraz tego “łatwego” spływu.

Wełna zaczyna rosnąć już za Jaraczem, ale przez kilka pierwszych kilometrów nie jest tak źle. Głównie dlatego, że rzeka jeszcze płynie jako tako prosto. Jednak charakterystyczne dla Wełny jest to, że co kilka kilometrów przez kilkaset metrów zaczyna płynąć wyłącznie zakrętami. Wioślarze wówczas pracowali na zmianę albo tylko prawym – albo tylko lewym piórem wiosła, walcząc przy okazji z nurtem, spychającym lekkie kajaki zawsze dokładnie tam, gdzie  ich tymczasowy lokator nie chciał płynąć.

Tradycyjnie adrenaliny dostarczały powalone drzewa, a w tym roku jest ich na trasie naprawdę sporo. Przepłynięcie niektórych wymagało skoordynowanych działań kilku osad, zwłaszcza gdy przesmyk był wąski i znajdował się tuż przy brzegu, więc kajak musiał dosłownie szorować po dnie. Wszystko to sprawiało, że na tym odcinku rzeki na wiosłowanie od niechcenia i podziwianie widoków było znacznie mniej czasu niż na górnym odcinku rzeki. Tu nie wystarczało już leniwe muśnięcie wody piórem od czasu do czasu, by utrzymać się w głównym nurcie.

I jeszcze jedno: także w przewodnikach przeczytaliśmy przed spływem, że woda nie jest głęboka, średnio tak do półtora metra, a głębiej tylko przy młynie i jazach. To też nie do końca prawda – po tegorocznej wiośnie jest o wiele więcej miejsc, w których głębokość przekracza dwa metry. Co bardziej dociekliwi kajakowicze sprawdzali to osobiście wpław na kilku różnych odcinkach rzeki.

Jednak najbardziej we znaki na tym odcinku rzeki dają się przenoski. I najbardziej denerwują, bo są aż trzy i wszystkie znajdują się przy nowiutkich obiektach hydrotechnicznych wybudowanych za środki unijne. Tymczasem same przenoski są zorganizowane tak, jakby ktoś celowo chciał zniechęcić do kajakowania po rzece. Wokół są pięknie wyremontowane brzegi wyłożone kamieniami i osłonięte siatką – ale tam, gdzie kajakarze musza wysiąść na brzeg, muszą taplać się w błocie. nie ma pochylni ani żadnego miejsca, w którym łatwiej byłoby wyciągnąć kajaki. A brzegi wznoszą się pionowo jakieś dwa-trzy metry w górę…

Oczywiście nie jest to zbyt wiele, ale po kilku godzinach wiosłowania i przenoszenia kilkudziesięciu kajaków naprawdę można mieć dość. Dlaczego budując takie śliczne hydroelektrownie nie pomyślano o kajakarzach? Obok każdej z nich jest kanał, by rzeką swobodnie mogły przepływać ryby. Czy nie można by tego kanału powiększyć o tyle, by kajaki dało się przeholować na kolejny odcinek rzeki bez wyciągania z wody i – przede wszystkim – z błota? Takie rozwiązania są bardzo popularne na szlakach kajakarskich w Europie Zachodniej.

Innym problemem są miejsca, w których można zatrzymać się na krótki postój. Zastanawiające jest  to, że wszystkie znajdują się tam, gdzie brzeg rzeki jest naprawdę wysoki, co oczywiście sprawia, że kajaki trzeba wciągać na górę, a później, po odpoczynku, znów ściągać je w dół. Czy naprawdę na całej długości rzeki nie znalazło się ani jedno miejsce z niższym brzegiem? Po kilku godzinach wiosłowania ma się wrażenie, że ten odcinek spływu składa się wyłącznie z wyciągania kajaka z wody, przenoszenia o ileś metrów i spuszczania na wodę…

Na szczęście na Wełnie wynagradzają to widoki i cudowna, leśna cisza. Bo mimo że to bardzo popularny szlak, to i tak jest wiele takich chwil, gdy człowiek jest sam na sam z rzeką i w zasięgu wzroku nie ma żadnego innego kajaka. Można podziwiać malownicze domy z ogrodami schodzącymi wprost do wody, a jest takich coraz więcej, urocze mostki przerzucone przez rzekę domowym sposobem i inne, które nie oparły się wiosennemu przyborowi wód i spoczęły na dnie rzeki, mocno utrudniając płynięcie. Przed Obornikami znaleźliśmy dowód na to, że bywało naprawdę ciężko – w którymś momencie z wody wyłowiliśmy… wiosło!

Wypłynięcie z Wełny na Wartę to ostatni element trasy, który zapiera dech w piersiach. To zupełnie jak wjazd z wiejskiej drogi na autostradę. Warta w Obornikach jest szeroka, nurt rwący, a na rzece cały czas trwa ożywiony ruch, dokładnie taki, jakiego byśmy sobie życzyli w Poznaniu. Przepływają motorówki, pontony, eleganckie jachty, a raz nawet – chociaż musielismy mocno przecierać oczy – przełynęła cała gustowna… altanka! Niesamowity widok, gdy akurat siedzi się nad brzegiem rzeki i dojada kiełbaskę z grilla, atu przed oczami przepływa ci właśnie coś takiego. Miała niewielką werandę, stylowe okiennice, a co najbardziej wstrząsające – niezły silnik, bo płynęła pod prąd…

Być może na co dzień w Obornikach na rzece takiego ruchu nie ma, ale trafiliśmy akurat na Dni Obornik, które są wielkim i ważnym świętem całej okolicy. Jednak w Poznaniu podczas Święta Miasta jakoś większego ruchu na rzece nie widać. I tą niezbyt wesołą refleksją zakończył się spływ Wełną od Jaracza do Obornik.

Czytaj także:

Wełna: raj dla kajakarzy