Cudowna woda z kościoła przy Żydowskiej

Co roku w Wielką Sobotę, przed tymi niepozornymi drzwiami Kościoła Najświętszej Krwi Pana Jezusa przy Żydowskiej, od rana ustawia się kolejka. Stoją w niej młodzi i starzy, a wszyscy mają ze sobą plastikowe butelki i baniaki. Wszyscy przyszli po cudowną wodę, która leczy.

Żeby dostać swoją porcję wody, trzeba zejść do podziemi kościoła, do niewielkiej, ale bardzo pięknej kaplicy. właśnie tam, za ołtarze, znajduje się cudowna studzienka. jeszcze w ubiegłym roku by nabrać wody trzeba było nalewać ją długim wężem wprost ze studni. W tym roku już mamy udogodnienie – zamontowano ozdobny kran i wystarczy go odkręcić, by woda popłynęła pełnym strumieniem.

Wodę nabiera się szybciej, ale chętnych nie ubywa. Pan Marcin na przykład przyszedł z wielką butlą i krewnymi do pomocy. Pierwszy raz.
– Wiedzieliśmy oczywiście o tym źródełku, ale jakoś tak się złożyło, że jesteśmy tu dopiero pierwszy raz – uśmiecha się. – Nabieramy wodę dla całej rodziny, ale uważam, że to wiara jest ważniejsza niż woda. Uzdrownienie cielesne zresztą do tego prowadzi, pozwala dojrzeć duchowo. Woda jest dla mnie pewnym znakiem wiary, dzięki któremu dusza staje się wrażliwsza…

– Sama woda bez wiary nic nie znaczy – dodaje pan Jan, który właśnie odebrał swoją butelkę pełną po brzegi. – Trzeba wierzyć i wówczas na pewno pomoże.

Skąd wzięła się wiara w uzdrawiającą moc wody z podziemi koscioła przy Żydowskiej? Część legendy możemy przeczytać na tabliczy zamieszczonej przy wejściu do świątyni. Dowiadujemy się z niej, że wszystko zaczęło się od kradzieży trzech hostii, której dokonano w miejscu, gdzie obecnie stoi kościół. Bluźniercy zaczęli je kłuc nożami, by sprawdzić, czy rzeczywiście wytryśnie z nich krew, jak w to wierzyli chrześcijanie. I stał się cud: krew wytrysnęła na ściany budynku, a przerażeni złoczyńcy w panice uciekli z tego miejsca i sprofanowane hostie porzucili daleko na łakach – tam, gdzie teraz stoi kościół Bożego Ciała. Ufundował go król Władysław Jagiełło na pamiątkę tej historii i powierzył prowadzenie go karmelitom trzewiczkowym. To właśnie ich starania doprowadziły do tego, by kamienicę stojącą na miejscu profanacji, a będącą siedzibą Świdwów-Szamotulskich, przebudować na kościół. przebudowa odbywała się w latach 1701 – 1704 i jej efektem jest barokowa świątynia zaprojektowana prawdopodobnie przez Jana Catenazziego. Wystrój wnętrza ukończono w 1736 roku.

To tylko jedna z wersji legendy. W innej mówi się, że tryskająca krew przywróciła wzrok jednemu z bluźnierców, a na miejscu przestępstwa wytrysnęło źródło i to sprawiło, że wodę uznano za cudowną. W jeszcze innej mówi się, że sprawcami podłego czynu byli Żydzi – mieliśmy taki okres w historii, gdy oskarżano ich o wszystko – którzy próbowali ukryć sprofanowane hostie wrzucając je  do studni. Hostie wypłynęły i sprawa się wydała, ale woda od tego czasu zaczęła mieć cudowne właściwości.

Obecnie już nikt nie wie, jak było naprawdę, chociaż w annałach kościelnych przez te kilkaset lat zachowało się sporo relacji osób cudownie uzdrowionych i tych, którzy takich uzdrowień byli świadkami. Wiara w cudowną moc wody przetrwała rozbiory, kilka wojen, wysiedleń – i nadal trwa wśród poznaniaków, którzy zawsze przychodzą tu w Wielką Sobotę, by nabrać uzdrawiającej wody i w ten sposób przygotować się do najważniejszego ze świąt – Wielkanocy.

Pani Maria ma 80 lat i przychodzi co roku właśnie po wodę. Uważa, że jeszcze dlatego w ogóle żyje. Bo wiadomo, że woda jest cudowna. Pomaga na wszystko, ale najlepiej to na oczy.
– Skąd to wiem? No od mamusi, a ona od swojej i tak dalej – wyjaśnia pani Maria. – Bo ja to poznanianka jestem od pokoleń. I zawsze my tu mieszkali, na Starym Rynku, teraz tylko mam daleko, bo za Garbarami mieszkam, za mężem poszłam.

Pani Maria mówi, że o świętości wody było wiadomo “od zawsze”.
– Jak jeszcze mała byłam, przed wojną, to pamiętam, jak w Wielką Sobotę babcia zbierała butelki i goniła nas, żebyśmy szybko do kościoła szli, a potem zaraz po świętą wodę – wspomina pani Maria. – Bo dużo trzeba było przynieść, nas w domu siedmioro było, a każdy musiał szklankę wypić i jeszcze mamusia na wszelki wypadek na zaś we flaszkach chowała. Dobre flaszki były, z zakrętką, po wódce, bo tatuś sobie lubił wypić, mamusia się przez niego napłakała, że strach! Ale raz zamiast wódki chwycił przez pomyłkę flaszkę ze świętą wodą i wypił całą zanim się zorientował. Zezłościł się, ale od tej pory wódki do ust już nie brał. No i co pani powie, czy nie święta woda?

Dlatego pani Maria bierze co roku w Wielką Sobotę syna do pomocy i idą nabrać jak najwięcej dla całej rodziny. Butelki teraz są plastikowe, więc lżej nosić, no i nie trzeba ze studni nabierać tej wody, tylko się z kranu leje, jest dużo wygodniej, ale poza tym wszystko zostało tak samo. Co prawda teraz nie trzeba czekać do Wielkiej Soboty – można w każdy inny dzień poprosić w zakrystii o wodę i dostanie się pełną butelkę. Ale dla pani Marii to się nie wydaje właściwe.

– Wielka Sobota to Wielka Sobota – mówi stanowczo. – Zawsze się wtedy nabierało wody i wtedy ona moc ma. A ja nie wiem, czy taka samą siłę ma w zwykły dzień.

Pani Maria zakręca butelki i wkłada do siatek. W tym roku pomaga jej wnuczka Patrycja.
– Babcia już by tyle nie przyniosła – śmieje się. – To rano, po kościele, idę razem z babcią. Bo co by to za Wielkanoc bez świętej wody była…!