Te zabawne, smutne i trudne “Zażynki”

Opowieść o niemożności wypowiedzenia miłości – tak “Zażynki”, spektakl, który miał swoja prapremierę w teatrze Polskim,  widzi ich autorka, Anna Wakulik. A dla reżyser Katarzyny Kalwat to rozpad. Ale rozpad czego?

– Rozpad relacji, rozpad świata, punkt krytyczny w kalendarzu ludzkości, moment w którym tradycyjne, rodzinne konstelacje międzyludzkie ulegają dekonstrukcji, a w postaciach pozostaje poczucie pustki, niemożność zbudowania jakiegoś substytutu bliskości – wyjaśnia Katarzyna Kalwat. – Być może jest to droga ku czemuś nowemu, lepszemu.

Oczywiście, jak zauważa reżyser, bardzo ważny pozostaje problem aborcji, który dodatkowo wikła i różnicuje światopoglądowo postaci. W problemie prawa aborcyjnego skupiają się najbardziej palące problemy polskiej kultury – nasz stosunek do religijności i wpływ religii na życie jednostki, symboliczny pejzaż, w jaki wpisana jest kobieta, władza, jaką ma nad nią państwo poprzez panujące ustawodawstwo. Biblijny i poetycki język spotyka się tu z brutalnością, do której każdy z bohaterów zostaje zmuszony albo którą po prostu wybiera, ponieważ nie potrafi okazać uczuć. Z autorką, Anną Wakulik, starałyśmy się, żeby spektakl pokazywał pewne przestrzenie kontrowersji związane z tym tematem, ale był daleki od politycznego, ideowego mentorstwa.

A Anna Wakulik widzi w „Zażynkach” przede wszystkim miłość. A raczej – niemożność wypowiedzenia miłości. To także opowieść o tym, jak trudno jest dzisiaj zwyczajnie zbliżyć się do drugiego człowieka i o tym niemodnym słowie, którym jest religijność czy metafizyka.
– Oglądam na scenie to, co wyprodukował mój mózg, i sama sobie się dziwię, że jest w tym tyle miotania się w kierunku drugiej osoby, miotania zawsze zakończonego porażką – zastanawia się Anna Wakulik. – Jak to jest, że mój bohater Piotr, nie może zatupać poczucia pustki najwspanialszymi podróżami? Czego brakuje każdemu z moich bohaterów, że posuwają się do sytuacji ekstremalnych, eksperymentują na granicy moralności? Zastanawia mnie, co sprawia, że kiedy współczesny człowiek zaspokoi głód i wyłączy komputer, mimo wszystko odczuwa chroniczny brak satysfakcji, potrzebę „czegoś jeszcze”.

Jan, Marysia i Piotr to trzy różne światy, każdy jest dla autorki inną matrycą religijności – czy to tej bazującej na tradycyjnych wyobrażeniach, tej sprzeciwiającej się wszelkim schematom, czy tej bluźnierczej, biologicznej, której wyznawcą jest Piotr.

– Interesuje mnie zazdrość i zdrada, władza, którą ma się nad drugim człowiekiem będąc z nim w związku – wylicza pisarka. – Zastanawia mnie, jak zmienia się człowiek, który nie musi mieć rodziny, nie jest osadzony w konkretnej roli społecznej, ma nieskończoną możliwość wyboru. Nie potrafię racjonalnie wyeksplikować tego, jaką podróż przeżywa moja bohaterka Marysia, ale kiedy widzę na scenie Anię Sandowicz wiem, że dotknęliśmy na próbach czegoś przerażającego i niejednoznacznego. I okraszonego sporą dozą humoru, żeby nikogo nie odstraszyć na wstępie…