Malując myślami

Spotykamy się w domu letniskowym, w którym na każdej ze ścian wiszą Jego obrazy. Siadamy przy okrągłym stole. Jest herbata, ciasto. I przede wszystkim On – Stanisław Brajer, artysta malarz. Rozmowa z Nim okazała się wielką przyjemnością. Erudyta… Człowiek z pasją – nie spotyka się ich codziennie.

Stanisław Furmaniak: Otrzymałem od Piotra Jóźwiaka folder „Myśli w barwach”. Mówi Pan w nim, że w obrazach chce pokazać kalekie uczucie i życie. Na przekór?

Stanisław Brajer: Był taki okres w moim życiu, że pokazywałem w obrazach wszystko, całą zagładę świata. Wyrażałem to w ogniu. Nawet napisałem o ogniu wiersz, który budzi przerażenie. Jest tam płacz i lament, lecz jest to odnowienie przez zniszczenie. Bo na miejscu, na którym wszystko zostaje wypalone, powstają nowe budowle, nowe domy, nowe życie… Czyli dla mnie ogień był taką siłą odradzającą, ale powodował też dużo kalectwa i bólu. Malowałem wszystko, co się paliło. I stada baranów, i pokaleczonych ludzi. Chciałem przez to uczulić ludzi, że ci wszyscy pokaleczeni, bez rąk są częścią nas i nie wolno ich odrzucać i odpychać. Powstał też cykl obrazów o AIDS. Namalowałem ich siedem, chciałem je wystawić, ale nie było mi dane. Kupił je wszystkie Irlandczyk.

Czy powyższe Pana słowa można zinterpretować w taki sposób, że tak, jak fotograf chce zatrzymać dany moment, wydarzenie na fotografii, tak Pan chce je zatrzymać na płótnie?

Nie, to jest zupełnie co innego. Na obrazach chciałem pokazać, że kalekie życie powstało podczas przemiany materii, kosmicznego ruchu. Jest ono taką samą częścią jak to piękne życie, które jest obok. Nie chciałem, by powstawały wśród ludzi różnice, by ludzie się nie dziwili, widząc na obrazie np. pół głowy lub pół twarzy. Aby inność stała się normalnością dla nas wszystkich. Fotograf ma zupełnie inny cel. On chce zatrzymać dany stan cierpienia, albo chce oburzyć ludzi, pokazując rozstrzelaną głowę. Zdjęcie raczej informuje, fotografia pokazuje obiektywną rzeczywistość. A obraz to są emocje, ma wzbogacić człowieka.

Wymaga Pan od swojego odbiorcy nowego patrzenia, ale ludzie, którzy na co dzień nie mają kontaktu ze sztuką będą to potrafili zrozumieć?

Nie będą potrafili. Jest promil ludzi, którzy kupują obrazy do kolekcji i potrafią je zrozumieć. Jeżeli chcę wyrazić jakieś rzeczy, używam pewnych symboli. Stworzyłem nawet alfabet, który rozdałem znajomym, aby wiedzieli, co to jest wolność, zniewolenie, radość, płodność, uniesienie, miłość itd. Owszem na obrazach pokazuję kalectwo, ale to ma głębszy sens. Często pytano mnie, czy obraz musi być piękny. Nawet o tym napisałem wiersz „Obraz a piękno”, ale nie będę go czytał, bo jest zbyt długi (śmiech).

Jak dotrzeć do oglądającego, który nie zna tego alfabetu?

Nigdy nie było tak, że wszyscy wszystko rozumieli. W Polsce będzie jeszcze tak długo, może 100 lat. Proszę zwrócić uwagę na to, ile osób kolekcjonuje obrazy po to, aby je przeżywać. Od wielu lat maluję obrazy i widzę jak przychodzą do mnie klienci. Niewielu z nich siada przy herbacie i patrzy na obraz pół godziny albo dłużej. Był taki klient, który oglądał obraz półtorej godziny, byłem tym zaskoczony, ale kiedy wstał powiedział: Panie Brajer, kupuję ten obraz. Obrazy maluję na podstawie spostrzeżeń, chodząc po ulicach, gdyż są to takie księgi mądrości. Otwieram ludzkie umysły i z nich czytam.

Pana proces twórczy to raczej chwila, czy musi się coś wydarzyć, trwać dłużej?

Jest to różnie. Można malować obraz 2-3 lata i będzie on przeciętny. A można go malować bardzo krótko, ekspresyjnie i to będzie rewelacyjny obraz. Niedawno był okres w moim życiu, że zajmowałem się filozofią myślenia, myśli w barwach… I tak rozmawiając teraz z panem, otwieram również pana księgę. Wiele już rzeczy podczas naszej rozmowy wyczytałem. Wiem o myślach, o których nie chcemy mówić, albo je ukrywamy. Może nadejść taki moment, że będę malował obraz na podstawie naszego spotkania. Obrazy, które maluję również opisuję. Kiedyś, gdy mnie już nie będzie, ludzie się dowiedzą, co miałem na myśli, malując dany obraz, bo teraz tego nie ujawniam. Każdy obraz ma być interpretowany indywidualnie. Każdy powinien widzieć w nim swoje sny, swoje życie.

Czy osoby oglądające Pana obrazy mogą odczuwać w podobny sposób jak Pan, podczas ich malowania, czy jest to raczej niemożliwe?

Jest to niemożliwe. Proszę zobaczyć wiersze Norwida, każdy inaczej je interpretuje. A co on sam myślał, tego nikt nie wie. Tego, o czym myślałem, malując obrazy i co przez nie chciałem wyrazić, ludzie dowiedzą się dopiero przez moje opisy, ale zobaczą je już po mojej śmierci. Wówczas zacznę na nowo żyć, bo ludzie będą czytać i odkrywać mnie na nowo. Może będą powstawać na podstawie moich zapisków różne prace… Kto to wie.

Z tego co się dowiedziałem, od kilkunastu lat nie wystawia Pan własnych obrazów. Jest to zamierzone?

Nie będę już wystawiał. I jest to z mojej strony zamierzone działanie. W swoim artystycznym życiu miałem ponad 50 wystaw indywidualnych i zbiorowych. Moją ostatnią była wystawa w biurowcu przy ul. Marcelińskiej na prośbę Krzysztofa Niezgody. Obecnie Piotr Jóźwiak namawia mnie, bym pokazał aktualne prace ekspresyjno-abstrakcyjne.

No właśnie. To, że przestał Pan wystawiać obrazy nie oznacza, że przestał Pan malować. Proces twórczy trwa nadal…

Cały czas maluję. Aby jednak na nowo się odrodzić, to trzeba się bardzo wyciszyć. Nie mogłem chodzić od studia do studia, od wernisażu do wernisażu i opowiadać. Jestem już starszym człowiekiem, wypisałem się ze wszystkiego, nie chodzę na przyjęcia, bale. To wszystko jest już poza mną i mnie nie interesuje. Moje odsunięcie się na bok powoduje także śmieszne sytuacje, bo niektórzy, odwiedzając galerie i pytając o moje obrazy, słyszą, że ja już nie żyję. Są to zabawne sytuacje, bo ja nadal żyję i mam się bardzo dobrze.

Ale czy to, że nie wystawia Pan jest spowodowane tym, że obecny świat jest dla Pana zbyt mało interesujący?

Nie, nie jest, ale chcę panu powiedzieć jedno, aby wybuchnął ogień wulkanu musi być najpierw wielka cisza. Bo takie ciągłe pokazywanie się, wystawianie w pewnym momencie staje się chlebem powszednim. I przez to nigdy nie będzie wielkiego ognia, który ludzi poraża, zatrzymuje i fascynuje.

Od momentu ostatniej wystawy, która odbyła się kilkanaście lat temu, namalował Pan wiele obrazów. Czy to – mimo wszystko – nie jest dobrym momentem, aby ponownie przypomnieć się szerszej publiczności?

Uważam, że to stanowczo za krótko. Wystawa moich obrazów nigdzie dotąd niepokazywana powinna nastąpić dopiero po mojej śmierci. Ale dopinguje mnie do takiej wystawy Piotr, który namówił mnie i to tak skutecznie, że oddałem w jego ręce wszystko, jest moim menadżerem. Jeżeli coś chce z tym zrobić, to ma moją zgodę. Nawet myśli o wydaniu albumu z moimi obrazami, które namalowałem w ostatnich 12 latach.

Jak wcześniej Pan wspomniał, swoje myśli, odczucia przelewa Pan nie tylko na płótno, ale także na papier…

Tak, zgadza się. Ale nigdy tak precyzyjnie nie wyrażę swoich myśli czarno na białym, pisząc. O wiele szerzej mogę to wyrazić w jednym obrazie. Ktoś może powiedzieć, że te obrazy są przeładowane i zapytać, o co w nich chodzi. Ale ja w obrazach chcę wyrazić wiele, nie tylko jeden schemat. Jestem zafascynowany wolnością ptaków. Czasami bywałem w Chyrzynie, na obszarze którego znajduje się Park Narodowy „Ujście Warty”. Dzięki tym obserwacjom powstało wiele obrazów. Chętnie bym tam jeszcze powrócił.

Opisuje Pan wszystkie obrazy?

Staram się robić tak, że może nie codziennie, ale co jakiś czas opisuję wszystko, co dotyczy danego obrazu. I nie ma znaczenia, czy jest to coś dobrego, czy złego. Piszę to, o czym myślałem, malując obraz.

Zanim ktoś w przyszłości przeczyta Pana myśli, może wcześniej zobaczy to, co Pan namalował…

Jeżeli Piotrowi uda się zorganizować taką wystawę, to ja nie będę protestował.

Do zobaczenia zatem na Pana wernisażu…