Robiła zakupy – posądzono ją o kradzież

Nasza Użytkowniczka, pani Lucyna, wybrała się na zakupy. To zajęcie, zazwyczaj lubiane przez większość pań, dla niej skończyło się mało przyjemnie. Po zapłaceniu w kasie marketu Real w M1 na Franowie należności poproszono ją na bok, by skontrolować jej zakupy. Widowisku z zainteresowaniem przyglądała się kolejka, w większości sąsiedzi pani Lucyny…

Pani Lucyna razem z mężem została grzecznie, acz stanowczo poproszona o przejście na bok, gdzie uprzejmy i stanowczy pan ochroniarz dokładnie przejrzał wszystko, co ma w koszyku, po czym wyjaśnił jej, że takie ma polecnie służbowe: sprawdzać wszystkich, którzy kupili towary przekraczające cenę 100 zł. To właśnie zrobiła pani Lucyna – oprócz rzeczy typu chleb i mleko znalazła się tam też gra za 100 złotych.

Po kontroli okazało się, że w koszyku jest wyłącznie to, za co pani Lucyna zapłaciła, ochroniarz podziękował więc i zamierzał odejść uważając sprawę za zakończoną. Ale innego zdania była pani Lucyna i jej mąż.

– Zapytaliśmy go, kto wydał takie polecenie i że poprosimy je na piśmie – mówiła oburzona pani Lucyna. – Przecież przy półkach są kamery, przy kasach też, chodzi ochrona. To po co w tak upokarzający sposób traktować klientów zwłaszcza gdy nie ma po temu żadnego powodu?

Ochroniarz, jak relacjonuje pani Lucyna, odpowiedział, że takie ma polecenie, że taką decyzję wydały władze sklepu. Pani Lucyna poprosiła więć o przyjście i wyjaśnienie sytuacji managera sklepu. Ten , gdy przyszedł, stwierdził, że zarządzenie ze względów bezpieczeństwa wydała… firma ochroniarska pracująca w Realu. Ani jeden, ani drugi z panów nie był w stanie pokazać tego tajemniczego rozporządzenia na pismie.

O rozporządzenie widmo zapytaliśmy biuro prasowe marketu Real. Okazało się, że to nie rozporządzenie firmy ochroniarskiej, ale Reala. I rzeczywiście takie jest, ale… dotyczy całkiem czegoś innego.
– Chodzi nam o kontrolę kas, a nie klientów – wyjaśnia Agnieszka Łukiewicz-Stachera z biura prasowego marketu. – Najwyraźniej nasi pracownicy nieprecyzyjnie wyjaśnili to klientce i stąd nieporozumienie. Nam pozostaje tylko ją serdecznie przeprosić.

Jednak pani Lucynie przeprosiny nie wystarczają.
– Poczułam się jak złodziejka przyłapana na gorącym uczynku – mówi rozgoryczona. – Robię w tym markecie zakupy od lat bo mieszkam blisko, w kolejce do kas stali moi sąsiedzi, co oni sobie pomyślą? Że jestem sklepową złodziejką, to oczywiste. Teraz mogę tłumaczyć ile mi się podoba, że to wyrywkowa kontrola, która nic nie znalazła, kto mi uwierzy? Można kontrolować tak, by nie upokarzać ludzi, inne firmy to potrafią.  To był mój ostatni raz, gdy robiłam tam zakupy.