Ethno Port, dzień pierwszy: magiczne dwie harfy, malijskie ciepło i polskie tańce w korowodzie

To było może nie mocne – bo trudno uznać harfy za jakoś szczególnie rockowy instrument – ale na pewno bardzo dobre rozpoczęcie tegorocznego Ethno Portu. No i było też magiczne, ale to już standard tego festiwalu…

Festiwalowi goście, zanim zapełnili szczelnie Salę Wielką przed koncertem otwierającym festiwal, najpierw mieli okazję podziwiać efektowne dekoracje w Holu Wielkim – i trzeba przyznać, że robiły wrażenie: kolorowe tkaniny, dywany i rozłożone na nich poduchy budowały klimat egzotycznego luksusu, a były też bardzo, bardzo wygodne, z czego odwiedzający CK Zamek chętnie korzystali.

Jednak kto dał się uwieść wygodzie poduch, mógł mieć problem ze znalezieniem miejsca innego niż stojące podczas koncertu otwarcia. Sala Wielka była wypełniona nie tylko do ostatniego miejsca, ale i do ostatniego centymetra podłogi, i nic dziwnego, bo już sama zapowiedź koncertu brzmiała niezwykle intrygująco. Na scenie mieli się bowiem pojawić i zagrać razem Catrin Finch – nazywana ambasadorką celtyckiej Walii, grająca na harfie celtyckiej, oraz Seckou Keita, griot i wirtuoz kory, także harfy, ale zachodnioafrykańskiej.

Dwie kultury, dwa style i tradycje muzyczne, w dodatku tak od siebie odległe, że bardziej już trudno byłoby znaleźć. Jak wypadnie ich wspólna gra i jaka muzyka powstaje ze zderzenia tradycji starej Irlandii i Starej Afryki Zachodniej? Czy to się w ogóle da połączyć?

Okazało się, że się da, i to jak! Zderzenie obu tradycji dało muzykę wymagającą skupienia i uwagi, by móc wychwycić europejskie i afrykańskie inspiracje. Ale chyba znacznie lepiej było po prostu przyjmować to, co się słyszy, jako całość, z całym bogactwem dźwięków i niuansów, dzięki którym powstała muzyka łagodna, miękka, niezwykle subtelna i pełna ciepła – jak ciepły, późnowiosenny dzień, podczas którego słońce prześwieca przez wiszące jeszcze w powietrzu krople deszczu, który niedawno spadł, a unosząca się z wilgotnych łąk i lasów mgiełka nadaje krajobrazowi baśniowy i wręcz nierealnie piękny wygląd… Mistrzostwo obojga muzyków, odpowiadających sobie od czasu do czasu muzycznymi frazami zachwycało tych, którzy są wrażliwi na muzyczną perfekcję, a wszystko razem dało po prostu wspaniały koncert. I aż szkoda, że zaplanowano go w Sali Wielkiej, a nie na jakiejś urokliwej łące wśród drzew, gdzie pasowałby i wybrzmiał znacznie lepiej.   

Po koncercie w sali publiczność przeniosła się na Dziedziniec Zamkowy, bo tam odbył się kolejny koncert tego dnia – zagrał Bassekou Kouyaté ze swoim zespołem Ngoni ba, artysta już doskonale znany poznańskiej publiczności, ale za każdym razem wywołujący piorunujące wrażenie. Bassekou Kouyaté gra bowiem na ngoni, tradycyjnym afrykańskim instrumencie szarpanym uważanym za praprzodka banjo, który on sam w czasie koncertu nazwał „dziadkiem gitary”. Ale jak gra! W niewielkim, podłużnym pudełku ngoni, która liczy sobie tylko cztery struny i która z wyglądu podobna jest małej lutni, kryje się bogactwo dźwięków większości instrumentów strunowych świata – od renesansowej lutni po gitarę basową… Ale dzieje się tak tylko wówczas, gdy ma go w rękach mistrz Kouyaté, który drobnymi, pozornie niedbałymi ruchami wydobywa z tej lutni dźwięki, które pozwalają mu grać nie tylko muzykę Mali, skąd pochodzi, ale też wszystkie inne rytmy, od całkiem ostrego rocka po smętny blues. Oczywiście w wydaniu afrykańskim, które dodaje niesamowitego uroku muzyce, którą – można by było powiedzieć – my, Europejczycy już doskonale znamy i niczym nas nie jest w stanie zadziwić. Dodatkową atrakcją koncertu była solistka zespołu Ami Sacko, a prywatnie żona Bassekou Kouyaté, obdarzona rewelacyjnym głosem i fantastyczną techniką, oraz niesamowity perkusista, który wydobywał wręcz niewiarygodne dźwięki ze swoich tradycyjnych bębnów tańcząc na scenie.

Nic więc dziwnego, że publiczność ruszyła do tańca, zwalniając jedynie przy wirtuozerskich solówkach członków zespołu i nagradzając ich popisy za każdym razem gorącymi oklaskami. Zachwyt i oszołomienie to były najczęściej widziane uczucia na twarzach widzów – bo kto by pomyślał, że to małe, niepozorne pudełko ngoni kryje w sobie takie bogactwo dźwięków…

Po takim koncercie trudno przestać tańczyć – i to przewidzieli organizatorzy, zapraszając widzów po koncercie na wspólne tańce przygotowane przez Poznański Dom Tańca, który skupia miłośników tradycyjnych polskich tańców takich jak kujawiak, mazurek, polka, starodawne kontro i oberek. Oni nie tylko je znają czy grają, i to na tradycyjnych instrumentach, ale także tańczą, a do tego tańca w tradycyjnym korowodzie zapraszają wszystkich chętnych.

A wszystko po to, by zachwyceni, zasapani miłośnicy ethno przygotowali się kondycyjnie na drugi dzień festiwalu, czyli piątek, 12 czerwca. Przypomnijmy, że tego dnia o 17 w Sali Wielkiej wystąpi zespół Lautari z muzyka opartą na dziełach Oskara Kolberga. O 18.30 na Dziedzińcu Zamkowym zaśpiewa Lula Pena, portugalska pieśniarka obdarzona niesamowitym głosem, o 20.30 na Scenie na Trawie wystąpi zespół Abavuki z RPA, a o 22.30 w Sali Wielkiej zaśpiewa Noura Mint Seymali, najbardziej charakterystyczna i rozpoznawalna wokalistka Mauretanii. Ten wieczór zakończy koncert Masala Soundsystem na dziedzińcu Zamkowym, który rozpocznie się pół godziny po północy.