Ibrahim Maalouf: genialny i nieprzewidywalny

Chociaż poznaniakom kojarzy się głównie z muzyką ethno – dwa lata temu gościł na festiwalu Ethno Port – to koncertem 18 kwietnia, prezentującym nowy program “Red & Black Light” udowodnił, że jego muzyka to znacznie więcej. Jest w niej symfoniczny rock, monumentalizm na skalę Bacha, ale w wydaniu elektronicznym, echa klasyki, które łączy w spójną i niewiarygodnie piękną całość tęskny zaśpiew tradycyjnej muzyki z Bliskiego Wschodu. Czy to właśnie ten melanż sprawia, że za każdym razem równie skutecznie udaje mu się oczarować słuchaczy…?

Ibrahim Maalouf to muzyk z pogranicza kultur, i to w najbardziej dosłownym znaczeniu tego zwrotu. Urodzony w Bejrucie syn trębacza i pianistki uczył się muzyki niezwykle wszechstronnie: poznawał klasyczną, europejską tradycję muzyczną oraz techniki wykonawcze, ale zawsze w jego edukacji były też obecne motywy muzyczne i specyfika muzyki Libanu, Syrii, Egiptu czy Izraela, całe bogactwo Bliskiego Wschodu.

I to wszystko było słychać na koncercie. Ibrahim Maalouf zaprezentował swój nowy album, oszałamiając słuchaczy wyrafinowanymi, prawie symfonicznymi kompozycjami, ale z rockowym pazurem, w których trąbka była tylko instrumentem prezentującym motyw wiodący.  Energetyczne, mocne i bogate brzmienia elektroniczne urzekały, chociaż dla niektórych słuchaczy bardziej “ethno” to wyrafinowanie oscylujące między jazzem a symfoniką mogło być zbyt wytrawne.

Ale nawet dla nich słuchanie tego, co muzyk i jego zespół grają, musiało być fascynujące: kompozycje rozwijały się, potężniały wydawało się, nie do opanowania – wtedy Maalouf brał do ręki trąbkę, zaczynał grać i za każdym razem okazywało się, że ten pojedynczy, perfekcyjnie zagrany motyw doskonale kontruje bogactwo elektroniki i sprawia, że czas, przestrzeń przestawały mieć znaczenie. Słuchacz po prostu rozpływał się w dźwięku…

Było jednak coś i dla zwolenników bardziej kameralnych klimatów – w pewnym momencie Ibrahim Maalouf, zarządził przerwę dla muzyków i zaprosił na scenę tylko swojego gitarzystę. W tak kameralnej, wręcz intymnej atmosferze, zaczęła się kolejna część koncertu: na trąbkę i gitarę. I to było coś niewiarygodnego, nie do opowiedzenia. Wydawało się, że Sala Wielka skurczyła się do rozmiarów pokoju, a głos trąbki Maaloufa opanował wszechświat… Niesamowita magia tego instrumentu w tych rękach zaczarowała słuchaczy, tak samo jak to, że na żywo Maalouf brzmiał jak dopracowane nagranie z dobrego studia. Słuchanie go i oglądanie jak gra stojąc o kilka kroków od widzów, było czymś niewiarygodnym i nie do opisania. Tęskny głos trąbki przywodził na myśl magię duduka, ormiańskiego fletu, jej melodyjność znów kojarzyła się z orkiestrą mariachi, a po chwili, zupełnie nieoczekiwanie, pojawiał się drapieżny, rockowy pazur albo czysto jazzowa, perfekcyjne zagrana, wariacja.

Podczas tego koncertu okazało się jednak, że widzowie też mogą sprawić muzykowi miłą niespodziankę. Ibrahim Maalouf, który poza tym, że jest genialnym muzykiem, jest też doskonałym showmanem obdarzonym niesamowitą inwencją twórczą i ogromnym poczuciem humoru, wspomniał o swoim najbardziej chyba znanym w Polsce utworze “Will soon be a woman” – a widzowie umieli go zaśpiewać na jego prośbę… Co prawda nie od razu zadowolili muzyka, jednak już po trzeciej próbie, ku obopólnemu zadowoleniu, obecni w Sali Wielkiej stali się częścią nieortodoksyjnego wykonania tego utworu – na trąbkę, gitarę i chór kilkuset poznaniaków…

To był magiczny koncert – tylko ci najwięksi mają ten dar, że kiedy biorąc swój instrument do ręki i zaczynają grać, wszystko wokół zastyga w zasłuchaniu. I tak właśnie było podczas koncertu Ibrahima Maaloufa w Centrum Kultury Zamek.