Świetna opowieść o kochankach, czyli “Konstelacje”, które warto zobaczyć

To miała być historia kochanków, ale nietypowa i niebanalna. Tak zapowiadała Agata Biziuk, reżyser tego spektaklu, przed premierą. Jednak określenia “nietypowa” i “niebanalna” z całą pewnością nie oddają wartości tego spektaklu…

Ale zacznijmy od początku, bo w tym spektaklu jest to szczególnie ważne. Bo mimo że jest to przedstawienie zdecydowanie kameralne, na dwoje aktorów, to jednak można się w nim pogubić.

Otóż dwoje młodych ludzi, Roland, pszczelarz, i Marianne, fizyk kwantowy, spotykają się na grillu u wspólnych znajomych i tak zaczyna się ich wspólna historia. Banał? Nic bardziej mylnego. Ta historia zaczyna się kilka razy, powraca, proponuje inne rozwiązania, perfekcyjnie wypunktowane przez aktorów, a widzowie śledzą wątek z narastającym napięciem – bo naprawdę nie wiadomo, jak to się skończy…

Ale tak do końca nie wiadomo: czy to jedna historia, której bohaterowie rozstają się i powracając, niejednokrotnie powtarzając te same błędy, co i w życiu się zdarza. Ale można to też odczytać jako szereg historii dziejących się równocześnie w światach alternatywnych, gdzie Roland i Marianne spotykają się tak jak w naszym świecie – ale dalsza część tego związku toczy się już w każdym ze światów – a może czasów, jak kto woli – w zupełnie inny sposób.

I znowu można zapytać, czy to aby nie banał. Przecież historia z alternatywnymi zakończeniami to żadna nowość w literaturze. Ale tu wszystko zależało od tego, jak to rozegrają odtwórcy głównych ról: Agnieszka Findysz (Marianne) i Piotr B. Dąbrowski (Roland). A oni rozegrali to po prostu doskonale. A nie było to łatwe zadanie: w spektaklu z powtarzalnością scen czy fraz bardzo łatwo o znudzenie widza, nawet gdy ta powtarzalność jest jak najbardziej usprawiedliwiona. Ale tu aktorzy umieli włożyć w swój przekaz tyle emocji, tyle treści, że  za każdym razem brzmiało to jak zupełnie nowy przekaz.

Czy to powtarzalność zwyczajnie obecna w naszym linearnym życiu, której po prostu na co dzień nie zauważamy, chociaż regularnie popełniamy te same błędy? A może chodzi o to, że nawet w innym świecie, innym czasie jesteśmy tak do końca określeni, że nie możemy zmienić finału? A może to nie dookreślenie, może to zakłamanie, kompletna nieumiejętność nazywania własnych uczuć tak, by zrozumiała to ta druga strona?

Każdy wyjdzie z tego spektaklu z własnymi rozważaniami, przemyśleniami i będzie do niego wracał, bo za każdym razem w powtarzanych przez bohaterów słowach znajdzie jakąś cząstkę prawdziwości o sobie samym, o swoim rozpaczliwym poszukiwaniu szczęścia, strachu przed samotnością i przed śmiercią. A także o ogromnym i bardzo często skazanym na porażkę wysiłku zrozumienia człowieka, który tak samo jak on nie potrafi mówić o swoich uczuciach…

Spektakl doskonały, dopracowany, spójny i skoncentrowany tak, że bardziej wrażliwym może być trudno wytrzymać ten natłok emocji. Jedno, co zabrzmiało nieco fałszywie, to stwierdzenie Rolanda, że nic nie rozumie z tego, co mówi Marianne – a opowiadała akurat o swojej pracy fizyka kwantowego – ale cholernie go to podnieca. Ale tak napisał dramaturg i reżyser musiała się tego trzymać – cóż, Nicka Payne’a usprawiedliwia jedynie to, że nie jest Polakiem i nie ma pojęcia, jak bardzo nieprawdopodobnie brzmi ta fraza w polskich realiach…

„Konstelacje”, Nick Payne, przekład: Elżbieta Woźniak, reż. Agata Biziuk
Premiera: 31.01.2015

Konstelacje
Nick Payne
Reżyseria:  Agata Biziuk
Przekład: Elżbieta Woźniak
Scenografia:  Marika Wojciechowska
Muzyka:  Adrian Jakuć Łukaszewicz
Choreografia:  Evgeniy Korniag
Asystent reżysera:  Marta Małgorzata Kwapisz
Multimedia:  Marek Straszak

Obsada:
Agnieszka Findysz    /Marianne/
Piotr B. Dąbrowski    /Roland/

Premiera: 31 stycznia
Scena: Malarnia