Wielkanoc w dawnym Poznaniu

Dawni poznaniacy traktowali post przed Wielkanocą i celebrowanie samych świąt niezwykle poważnie. Post oznaczał postne dania i wszechobecny zapach oleju unoszący się nad miastem, no i oczywiście generalne porządki…

W czasie postu jadło się głównie postny żur, suszoną rybę i “morzoną”, czyli drobno pokrojoną i zasypaną solą, cebulę z olejem rydzowym.  W menu był także postny żur i ryba smażona – to stąd ten zapach oleju nad miastem. A na Chwaliszewie, gdy tylko zaczął się Wielki Post, nieustannie słyszało się głuche dudnienie kół i końskich kopyt na moście przez Wartę – to ładowne wozy przywoziły zapasy suszonego sztokfisza do Poznania – jak pisze Lech Trzeciakowski w książce “W dziewiętnastowiecznym Poznaniu”.

Im jednak bliżej Wielkanocy, tym bardziej widoczne stawały się przygotowania do świąt. Błyszczały świeżo umyte okna, pobielone ściany  i progi, wyszorowane były wszystkie kąty mieszkań i domów, a głównym zadaniem mężczyzn w tamtych czasach było schodzenie z drogi zapracowanym paniom domu…

Po zakończeniu wielkich porządków rozpoczynało się równie wielkie gotowanie. I nic dziwnego: od zawsze święta wielkanocne w Wielkopolsce to były mięsne święta, a by szynka czy kiełbasa miały odpowiedni smak i aromat, trzeba je było zacząć znacznie wcześniej przygotowywać. Szykowanie świątecznych wędlin, czyli robienie pasztetów, robienie galartów zaczynało się przynajmniej tydzień przed Wielkanocą. A przecież trzeba jeszcze było znaleźć czas na zrobienie słodkiego…

Ogromny był zestaw dań na święcone, z różnymi rodzajami bab, placków, mazurków, dalej szynki wieprzowe, cielęce bądź sarnie, różne pieczenie: baranek nadziewany, prosię, indyk, polędwica wołowa, pasztety, kiełbasy gotowane i smażone, jajka na twardo, rosoły oraz liczne przydatki: masło, sery, oliwa, oliwki, musztarda, ogórki, jarzyny marynowane. Tu należy podkreślić, że do rosołów używano jarzyn suszonych

pisze profesor Trzeciakowski.

Zgodnie z tradycją rano w Wielką Sobotę już wszystkie mięsa powinny być gotowe, rosoły dochodzić w kuchni na małym ogniu, a baby w piekarnikach. Dopiero wtedy gospodynie zaczynały przygotowanie święconki. To późno w porównaniu do reszty kraju, ale należy pamiętać, że W Wielkopolsce nie było tradycji malowania jajek w wymyślne wzory czy pracochłonne wydrapywanie deseni – najczęściej robiono po prostu kraszanki, czyli jajka barwione na jeden kolor w łupinach cebuli (od żółtego po brązowy), burakach (czerwony) czy młodym życie (zielony). To zajmowało znacznie mniej czasu i działo się niejako obok inych prac domowych.

Gotową święconkę wystawiano na stole i czekano na księdza – trzeba pamiętać o tym, że w XIX wieku jedzenie święcono w domach, a nie w kościele. Wizyta w świątyni, a jeszcze lepiej w kilku, była obowiązkowa po południu, kiedy to całą rodziną szło się oglądać i porównywać “groby”, czyli Grób Pański. To już był akcent świątecvzny, ale jeszcze obowiązywał post, więc wszyscy chętnie wychodzili z domów, żeby uniknąć pokusy, o którą było bardzo łatwo przy tych wszystkich unoszących się w powietrzu smakowitych zapachach…

Jedzenie, a mówiąc wprost wielkie obżarstwo zaczynało się w Niedzielę Wielkanocną od samego rana, tuż po porannej mszy świętej. Zgodnie z tradycją cały dzień się praktycznie spędzało przy stole – i oczywiście jadło. A po południu, jeśli było ładnie, szło się na spacer, najlepiej na plajtę, czyli na plac Wilhemowski, gdzie przechadzało się lepsze poznańskie towarzystwo.

Lany poniedziałek też zaczynał się wielkim jedzeniem i był to dzień, który spędzano w domu przynajmniej do południa. Pamiętąly o tym zwłaszcza młode dziewczęta, na które od rana czyhali chłopcy z wiadrami wody, by należycie uczcić to święto…

Co ciekawe, we wtorek dziewczęta mogły się chłopcom odwzajemnić i to one tego dnia czatowały z wodą, by ich oblewać. I tym wielkim oblewaniem kończyła się wielkopolska Wielkanoc w XIX wieku.