Bezkrólewie

Niemożliwe jest istnienie jakiegokolwiek, nawet najmniejszego księstwa bez księcia. Księcia odpowiedniego i wartościowego, człowieka doskonałego, który spełnia pokrywane wszelkie w nim nadzieje. Taką osobą na pewno nie był główny bohater Księstwa w reżyserii Andrzeja Barańskiego – Zbyszek.

Początek historii to przedstawienie młodzieńczych lat tytułowego Księcia, czyli Zbyszka i jego ojca, który chce wpoić młodemu przeznaczenie jego i całego rodu. Według tego drugiego ich rodzina jest potomkami królewskiej sagi. Mają mieć królestwo, zasłużone tytuły godności i reputację, a także równowagę między idealnym rozwojem umysłowym i fizycznym. Ojciec usilnie stara się zakląć syna. Sam niczego znaczącego nie osiągając.

Niedoszły Książę – bo tak nazywają go znajomi i mieszkańcy wioski – czuje wiszące nad nim proroctwo. W przeciwieństwie do rodziciela chce osiągnąć zdecydowanie więcej niż bezrobotny tata-alkoholik. Wybiera się na studia, próbuje być dobrym synem, usilnie stara się wkupić w łaski znajomych, chce być kochanym przez byłą dziewczynę. Nic z tego. Życie Zbyszka to pasmo pecha, niedostosowania się do otoczenia, sztuczności relacji i niedopasowania do miejsc, zdarzeń i ludzi. Młody mężczyzna chce być dobrym synem, studentem, piłkarzem i człowiekiem. Dąży do osiągnięcia statusu książęcego, ale w żaden sposób przymiotnik książęcy nie pasuje do chłopaka. Jest bezsilny i bezradny. Ciąg zdarzeń to smutne przedstawienie nieudolnych chęci kończące się tragicznie.

Księstwo to dla Zbyszka mityczne czas i przestrzeń, gdzie odnalazłby przychylnych sobie ludzi, sprzyjające otoczenie, przysłowiowe miejsce w świecie i – przede wszystkim – spokój ducha i ciała. Książe, jak i wielu mu podobnych, nigdy takiego miejsca nie znalazł.